Urodziłem się 16 kwietnia 1926 r. na kostrzyńskim Nowym Mieście na w mieszkaniu przy Placu Hindenburga 1 (obecnie Plac Grunwaldzki). Od 1936 r. mieszkaliśmy na ulicy Pionierów 40b (ul. Wojska Polskiego). Stamtąd miałem około 4-kilometrową drogę do szkoły, znajdującej się przy moście na Odrze. Do 1938 r. chodziłem pieszo. Jedynie gdy zdarzyło się zaspać, trzeba było wydać 10 fenigów na tramwaj.
Przystanek znajdował się na ulicy Gorzowskiej koło urzędu skarbowego. Wówczas mogłem bez przesiadek dojechać do szkoły średniej dla chłopców przy moście odrzańskim. Moja droga do szkoły prowadziła ulicą Gorzowską do głównego skrzyżowania, nazywanego "Stern" ("Gwiazda" - obecnie rondo). Stamtąd w kierunku Starego Miasta przez oba mosty warciańskie i przejazd kolejowy linii Wrocław-Szczecin. A potem zaraz na prawo przez Glazis (obecnie teren między przejazdem kolejowym i przejściem granicznym) do szkoły.
Droga powrotna do domu była często interesująca, wiele mogło się zdarzyć. Droga prowadziła wzdłuż fosy twierdzy. Pewnej zimy wszedłem na lód, który się pode mną załamał. Mój przyjaciół Heinz Witwer pomógł mi szybko wykręcić wodę z ubrania i zaczął się 3-kilometrowy bieg do domu, ponieważ było bardzo zimno. Mojej mamie powiedziałem, że chciałem wyciągnąć z wody jednego chłopaka i sam wpadłem.
W 1938 r. dostałem używany rower za 12 marek, który miałem do końca wojny. Zawsze szczególnym przeżyciem było obserwowanie, gdy długie tratwy drewniane przepływały pod mostami. Płynęło na nich zawsze kilku mężczyzn, którzy tratwami o prawie 100 metrach długości i do 20 metrów szerokości próbowali przepłynąć bez pomocy wioseł pod dwoma mostami. Na tratwach zbudowane były małe chatki ze słomy, w których mężczyźni mogli odpocząć, gdy były korzystne warunki spływu. Niektóre z tratw płynących Wartą przybijały do brzegu w Kostrzynie.
Kostrzyńskie tartaki, jak np. "Heuer, Küster und Faltenberg" też przecież potrzebowały pni drzew. Podobnie jak kostrzyńskie firmy budowlane, jak "Brüder Kube", "Seefeld" i inne. Duże potrzeby miała również pierwsza kostrzyńska fabryka mebli "Schuhmann". Pnie drzew przetrzymywano tak długo w wodzie, dopóki się nie zanurzyły. Wtedy wypłukane były już wszelkie materiały nadające się do pożarcia przez robaki. Meble z takiego drewna nie były atakowane przez szkodniki.
Firma "Schuhmann" znajdowała się na wyjeździe w kierunku Gorzowa z prawej strony wiaduktu kolejowego. Wjazd na teren zakładu istnieje do dziś. Gdy u "Schuhmanna" był fajrant, plac składowania drewna stawał się dla nas najfajniejszym placem zabaw. Gdy nadchodził pan Schuhmann ze swoim psem, aby nas pogonić, wspinaliśmy się natychmiast na koszarowe mury jednostki saperów. Ponieważ chowaliśmy się za garażami, nie było nas widać od strony koszar. Gdy "powietrze się oczyściło", wracaliśmy na składowisko drewna Schuhmanna.
W 1936 r. miał miejsce największy pożar, oprócz działań wojennych, jaki kiedykolwiek przeżył Kostrzyn. Prawie cała fabryka mebli Schuhmanna spłonęła. Było już ciemno, gdy zawyły syreny. Okno kuchenne naszego domu wychodziło w kierunku ognia, ok. 400 m od pożaru. W kuchni było tak jasno, że nie musieliśmy zapalać światła. Łuna pożaru widziana była w Gorzowie i Frankfurcie. Ponad 30 jednostek straży pożarnej było w użyciu, aby uratować przynajmniej fragment fabryki. Żar był tak wielki, że nawet pnie drzew rosnących w odległości 30 metrów zajęły się ogniem.
Jednym z ważniejszych wydarzeń mojego dzieciństwa w Kostrzynie były naturalnie obchody 700-lecia miasta w 1932 r., które przeżywałem jako sześcioletnie dziecko.
Karl Heinz Henschel